siła(czka)
Pierwszy uśmiech dziecka, pierwsze słowo: mama, pierwsze kroki to były momenty w moim życiu, które dały mi pełnię szczęścia. Tylko tyle, że na te i inne cudowne chwile pracujemy razem z mężem tygodniami, miesiącami, a teraz mogę śmiało napisać, że latami. Prawda jest taka, że wraz z wiekiem syna zwiększają się jego potrzeby. A my jako rodzice pragniemy je zaspokajać. Miłosz się rozwija, zdobywa nowe umiejętności. Nie sposób zliczyć ile godzin, dni, tygodni spędziliśmy razem na ćwiczeniach i nauce. A życie w domu rządzi się własnym prawami. Sprzątanie, pranie, prasowanie, robienie zakupów to zajęcia, które bywają męczące i uciążliwe, a wykonać je trzeba. Cele te bywają czasami sprzeczne z macierzyńskimi. Bywa to męczące i czasami irytujące. Prawda jest taka, że jak każda mama miewam chwile, w których mam po prostu dość. Tyle, że to są tylko chwile, które zazwyczaj szybko mijają. Daje radę mając świadomość, że Miłosz potrzebuje mnie każdego dnia. Więc nawet jeśli bywają chwile słabości, biorę się w garść i działam. Prawdopodobnie nie jestem jedyną mamą w okolicy, która potrzebuje tego samego co ja, chwili wytchnienia. Skąd czerpię siłę? Od dziecka. Ostatnio w aucie znalazłam obrazek, który narysował na zajęciach. Chłopcy pewnie go przypadkiem zgubili. Kiedy go zobaczyłam wzruszyłam się. Takie momenty pozwalają naładować moje akumulatory pozytywną energią na cały dzień.