magiczne Bieszczady
To już koniec wakacji, wróciliśmy do domu. Tegoroczny wyjazd w Bieszczady był drugim wielodniowym wyjazdem z Miłoszem w góry. Nie bałam się. Rok temu w Pieninach Miłosz chętnie wyruszał z nami w góry i tym razem było tak samo. Wychodzenie w góry każdego dnia z Miłoszem przynosiło nowe wyzwania i proszę wierzyć mi na słowo nie było to wbrew pozorom monotonne jakby się mogło wydawać.
Już rok temu wiedziałam, że chcę pojechać w Bieszczady pod koniec lata. To było pewne. Pewne było jeszcze to, że będziemy mieli co jeść, bo Babcia przygotowała pyszne obiady na wakacyjny wyjazd. Wszystko inne było ze znakiem zapytania. Urlop miał być na początku września, został przesunięty. Pogoda zapowiadała się piękna, przed samym wyjazdem zmieniła się. Chcieliśmy wynająć pokój w Wetlinie, okazało się, że w tym terminie zabrakło tam miejsc noclegowych. Ostatecznie na dwa dni przed planowanym wyjazdem znalazłam miejsce, wyjątkowe i spokojne, z dala od drogi, blisko lasu z widokiem na połoniny. Tutaj gospodarze zatroszczyli się o nas i o nasze potrzeby. W ich domu jest do wynajęcia 5 pokoi, aż trudno uwierzyć, że przy pełnym obłożeniu w domu panuje cisza. Ta wszechogarniająca cisza jest tutaj niezwykła. HranycA to miejsce, które powinno się reklamować hasłem „niebo do wynajęcia, z widokiem na raj”.
W czasie naszych ośmiu wędrówek górskich przeszliśmy dokładnie 105 km (przekroczyliśmy magiczne 100 km). Zdobyliśmy 16 szczytów. Wykonaliśmy łącznie 653 zdjęć, które będą nam przypominać wakacyjny pobyt w Bieszczadach. Mariusz zaliczył jeden upadek, Miłosz trzy. Zarówno ojciec jak i syn wyszli z nich cali i zdrowi, skończyło się na małych zadrapaniach i guzach. Na szlakach natknęliśmy się na kozy, owce, konie, jaszczurki, salamandry i psy pasterskie, jeleni nie widzieliśmy za to słychać je było dosłownie każdej nocy. Nie natknęliśmy się na szczęście na żadnego niedźwiedzia, choć znaków ostrzegawczych było sporo.
Dla mnie ten wyjazd był pod każdym względem magiczny i w mojej pamięci pozostanie wyjątkowy. To były pierwsze góry, w które przyjechałam z Mariuszem. Osiem lat temu. Tak zaczęła się moja miłość do gór i do męża. Niewątpliwie to była dla mnie podróż sentymentalna, wróciłam w to ukochane miejsce z moją rodziną w szóstą rocznicę ślubu. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego prezentu z tej okazji. To był wyjątkowy prezent. To czas bezwzględnej beztroski, czas bezkresnych wędrówek z pięknymi widokami. Na pewno będziemy wracać w to piękne pasmo górskie i liczę na to, że nie będzie to za kolejne osiem lat.