góry – moja pasja
Góry. Moja pasja. Wczoraj z Mariuszem przeglądałam nasze wspólne zdjęcia. Chcę się z Wami podzielić tym co we mnie siedzi. Górską pasją zaraził mnie mój mąż. A więc ma swoje początki w 2007 roku. Jak zobaczyłam daty wykonania pierwszych zdjęć z górskiej wyprawy i zobaczyłam ten rok, to oniemiałam z wrażenia. To już 7 lat, odkąd swoją nogę postawiłam na szlaku w Bieszczadach. Nie spodziewałam się, że tak mnie to wciągnie. Zaraza jedna dopadła i mnie. Od tamtej pory chodzimy razem po górach. Niezliczone godziny górskich wędrówek, czasami trudne warunki pogodowe, odciski, zmęczenie, a obok tego niczym niezmącone szczęście, przestrzeń i cudowne widoki. Mogę na mojego męża liczyć tu na dole i tam na górze. Choć tempo marszu mamy różne, to nie przeszkadza nam to. Ostatecznie zawsze osiągamy ten sam cel razem. Góry są dla mnie bardzo ważne w moim życiu. Jedyne czego żałuję to, że tak późno je odkryłam. Myślę sobie, że ostatecznie był to ten najlepszy moment, lepiej późno niż wcale. Zdobywając szczyty pokonałam własne słabości. Pozwoliły mi zwyciężyć nad moimi ograniczeniami. Dały mi bardzo wiele, dlatego darzę je ogromnym szacunkiem. Dzisiaj każda wyprawa jest dobrze zaplanowana, a plecaki wypełnione po brzegi. Wszystko przygotowane na każdą niespodziewaną sytuację. Wychodząc w góry na wiele godzin nie wiesz co może się wydarzyć. Do tej pory szczęśliwie zaliczyliśmy tyle samo wejść jak i zejść. Przemierzyliśmy Bieszczady, Sudety, wszystkie pasma Beskidów, Tatry Wysokie i Zachodnie, polskie i słowackie oraz Tatry Bielskie i Niżne. Wspólnie razem zdobyliśmy ponad 200 szczytów. Mamy w swojej kolekcji zdobytą KGP (Koronę Gór Polskich), co było nie lada wyzwaniem logistycznym.
Spojrzenie za siebie. Jak Miłosz się urodził mieliśmy świadomość tego, że jest chory, że może być niepełnosprawny ruchowo. A kiedy miał 6 miesięcy i nie było z nim kontaktu wzrokowego, nikt nie wiedział czy widzi. Pamiętam jak mąż wtedy do mnie zwrócił się tymi słowami: „Nawet jeśli będzie niepełnosprawny będę miał dość siły, żeby go wnieść na szczyt, ale teraz kiedy nie wiemy czy widzi, jak mu pokażę świat?” Wspólna pasja zdobywania szczytów z dzieckiem prysła jak bańka mydlana. Pamiętam te słowa męża dokładnie, które do mnie skierował. Wypowiedziane na głos bolały jak niegojąca się rana.
Dzisiaj jest już dobrze, Miłosz widzi świat swoimi pięknymi oczami, zaczyna stawiać pierwsze kroki. Kupiliśmy specjalistyczne nosidło górskie i mąż wnosi naszego małego zdobywcę szczytów na sam wierzchołek góry. Razem realizujemy swoją pasję. Zaczynamy od początku, powoli Beskidy otwierają swój świat dla rodziców z małym dzieckiem. Może kiedyś uda nam się wrócić w Tatry. Wybrane krótkie trasy zostawialiśmy celowo jak się pojawi dziecko. Wracamy na szlak pełni sił i dobrej nadziei w sercu.
Wracam do zdjęć, człowiek zapomina, ale one przypominają. Różne historie, myśli zapisane w głowie wracają wraz z kolejnym przeglądanym zdjęciem. Jestem dumna z siebie. Już tyle osiągnęłam, nie tylko dzięki sobie. Nie wiem czy to zbieg okoliczności, szczęście, a może po prostu człowiek – Mariusz, który jest ze mną. Ja z moją determinacją jestem w stanie pokonać wiele barier, które na pierwszy rzut oka są nie do pokonania. Ostatecznie moje rozważania zakończę jednym zdaniem. Każdy ma swój Everest. Przed nami wielka niewiadoma, która zwyczajnie przeraża. Ale jestem silna i dam radę. Wszystko z myślą o Miłoszu. Nie ważne czy się wspinamy, czy walczymy o zdrowie dziecka.