terapia domowa – nauka wchodzenia po schodach
Zdaję sobie sprawę z tego, że moje niepełnosprawne dziecko raczej nie zostanie sławnym sportowcem czy wybitnym uczonym, astronautą lub zawodowym nurkiem. Kiedy to zrozumiałam w niedługim czasie potem przekroczyłam próg przez drzwi do innego świata, który niestety jest niedostrzegalny dla większości tych, których dzieci rodzą się i rozwijają się bez żadnych problemów. To nie oznacza, że nic już od życia nie oczekuję. Wręcz przeciwnie. Pragnę od losu dla swojego dziecka rzeczy wielkich. Bo prosząc o jego oddech, spojrzenie, o pierwsze słowo, jeden samodzielny krok, czy jedną zwykłą umiejętność Miłosza, nie tylko oczekuje rzeczy wielkich. Ale rzeczy niezwykłych. A co ważniejsze, w ostatnim czasie często staję się ich świadkiem. I to wcale nie dlatego, że dokonuje się jakieś spektakularne uzdrowienie Miłosza, to raczej wynik ciężkich, codziennych i żmudnych ćwiczeń. Ja już wiem, że to co wielkie, dzieje się niemal każdego dnia w moim domu. Kiedy patrzę na moje dziecko jestem szczęśliwa, w tym samym czasie w innym domu rodzice zdrowych dzieci potrafią się cieszyć zaledwie przez chwilę (a potem przejść do porządku dziennego), że ich dziecko zaczyna chodzić na pierwsze urodziny, w niedługim czasie biegać, aby za chwilę robić kolejną i kolejną nową rzecz w ekspresowym tempie, ja cieszę się z drobiazgów. Każda nowa umiejętność zdobyta przez syna poprzedza długi, momentami trudny, ale jakże niezwykły moment oczekiwania. Miłosz pokonuje swoje schody do samodzielności dosłownie i metaforycznie. Zastanawiasz się pewnie co to za osiągnięcie? Wielkie! To jest sukces i to jest radość, które dla mnie są wystarczającą nagrodą za zdobycie kolejnej umiejętności u mojego niepełnosprawnego dziecka.