mała gaduła
„Miłosz, czy możesz na chwilę przestać gadać?” To krótkie zdanie wypowiedziane dzisiaj przez neurologopedę jest najlepszym podsumowaniem prawie rocznej pracy z moim synem. Z dziecka znającego kilka, może kilkanaście słów, stał się małym gadułą. Oczywiście nie wygląda to, a raczej nie słychać tego, tak jak u zdrowego dziecka. Jego mowa dla kogoś z zewnątrz może być niezrozumiała. Zaczął od sylabizowania. Jednak sylab nie łączył w słowa. Przełomem była przyprawa „maga” i owoc „jabłko”. Na pierwsze mówił „ma”, a na drugie „ja”. Potrafił powiedzieć „ga” jak i „be” czy „ko”. I tak zrodził się pomysł: kiedy nazwał magę „ma”, tata dopowiedział „ga”, a w przypadku jabłka kiedy powiedział „ja”, tata dopowiedział „b” „ko”. Miłosz szybko załapał. Odtąd w jego słowniku pojawiła się „ma-ga” i „ja-b-ko”. Tym sposobem zasób słownictwa powiększał się każdego dnia. Kolejnym przełomem była „pu-ta”, która oznaczała słowo „pusta” i „oda” czyli „woda”. Tych dwóch słów Miłosz nauczył się sam. Tworzyliśmy słowa ze znanych mu sylab. Nie przyszło nam do głowy, że można pominąć coś czego nie potrafi wypowiedź i stworzyć słowo bez tego. Początkowo przyswajał słowa dwusylabowe, później trzy, a dzisiaj potrafi wymówić trzy słowa czterosylabowe (kombinerki, urodzinki i jedenaście). Część słów nadal wymawia sylabizując, jednak przerwy pomiędzy nimi są coraz krótsze, a część wymawia w całości. Ze znanych mu już słów układamy zdania i połączenia dwuelementowe. Te najdłuższe dotyczą jego ulubionej zabawki czyli auta. Właściwie to mała powieść: to jest niebieskie auto, robi brum-brum, ma cztery koła. W jego wykonaniu brzmi to tak: „to je nie-bie-kie ato, jo bi bum-bum, maaa czte-jy ko-ja”. Stara się nazywać wszystko co widzi dookoła i czuje potrzebę komunikacji werbalnej. Nawet kiedy warunki są ku temu niesprzyjające. Na przykład dzisiaj w czasie masażu wibratorem logopedycznym, który miał w buzi, nadal gadał i gadał, i gadał. Dla większości z nas możliwość swobodnego porozumiewania się za pomocą mowy jest umiejętnością tak naturalną, że jej brak wydaje się nieprawdopodobny. W przypadku Miłosza nic nie jest oczywiste. Zdobycie tej umiejętności było nie lada wyzwaniem i bardzo dużym osiągnięciem. To jednak dopiero początek. Warto podkreślić, że podjęcie terapii logopedycznej zawsze ma sens, niezależnie od diagnozy. Miłosz jest tego przykładem, z pomocą logopedy oraz ćwiczeń wykonywanych w domu ma szansę na złagodzenie niektórych objawów dyzartrii. Pomimo wielu sukcesów przed nami wciąż długa droga. Pozostaje pytanie: „Czy kiedyś dojdziemy na szczyt?”