Pilsko zimą
Mieliśmy naprawdę cudowny dzień. Nasza wycieczka udała się w każdym calu. Wstaliśmy bardzo wcześnie bo już o 5:30 i to po uwzględnieniu zmiany czasu, a więc właściwie można powiedzieć, że była 4:30. Pewnie pomyślicie, że jesteśmy szaleni żeby w dzień wolny wstawać o takiej porze. Ja wolę określenie pasjonaci. Naszym celem było Pilsko w Beskidzie Żywieckim, na którego wyruszyliśmy z Przełęczy Glinne. Już na parkingu dostrzegliśmy resztki śniegu. Nie mieliśmy wątpliwości, że chociaż mamy już wiosnę to nasza wyprawa będzie zimowa. Nie myliliśmy się. Zaśnieżony szlak pokazał się już po przejściu krótkiego odcinka. Ale najpierw trzeba było pokonać przeszkody w postaci powalonych drzew, których nie byłam nawet wstanie zliczyć. Dojście na wierzchołek Pilska zajęło nam aż trzy i pół godziny. Czekał nas jeszcze powrót przez Halę Miziową i schronisko, które zgodnie z naszymi przypuszczeniami okupowały tłumy turystów. Na zboczach Pilska wciąż działają wyciągi orczykowe z czego korzystają liczni narciarze. Cała trasa miała zróżnicowane podłoże. Śnieg był albo twardy jak skała i śliski albo miękki i grząski. Łatwo nie było, nie ma co ukrywać. Tym bardziej jestem dumna z syna. Pilsko z wysokością 1557m n.p.m. to najwyższy szczyt, na który zdołał wejść i zejść samodzielnie. Zajęło nam to aż sześć godzin intensywnego marszu. Drogę powrotną przespał. Na pytanie, co mu się śniło odpowiedział „góry i wycieczka”.