na grani Tatr Niżnych
Udało się! Przeszliśmy 100 km szlak prowadzący granią Tatr Niżnych razem z naszym niepełnosprawnym synem. To co przeżyłam, co widziałam i czułam, zostanie ze mną na całe życie. Część z tego postaram się dzisiaj wam przekazać. Już na etapie planowania naszej wyprawy wiedzieliśmy, że będzie to spore wyzwanie, a przejście całego odcinka może się okazać niemożliwe. W czasie sześciodniowej wędrówki pokonaliśmy 5660 metrów przewyższenia i niemal tyle samo metrów w dół. To całkiem sporo. Trudny był zwłaszcza drugi dzień, w którym nie dotarliśmy do naszego celu czyli Útulňa Ramža. Po wyczerpującej 12h wędrówce okazało się że do celu wciąż brakuje, a słońce już zaszło. Wtedy po raz pierwszy zaczęliśmy się zastanawiać czy aby nie porwaliśmy się z motyką na słońce. Na szczęście przezornie uzupełniliśmy wcześniej zapas wody dlatego mogliśmy rozbić namiot jak tylko znaleźliśmy odpowiednio płaskie miejsce. Wodę na całej trasie można czerpać ze źródeł, które są oznaczone na każdej mapie jak i w terenie. Kiedy w trzecim dniu dotarliśmy do schroniska Stefanika, znów odżyła w nas nadzieja na ukończenie przejścia całej grani. Chociaż dalej szlak wcale nie był łatwiejszy. Codziennie pokonywaliśmy ostre podejścia i zejścia. Jak to na grani skały, kamienie, korzenie, a do tego czasem wiatr, burza na zmianę z palącym słońcem no i ciężar naszych plecaków. A było co dźwigać. Na szlaku nie ma możliwości zaopatrzenia się w żywność dlatego wszystko co potrzebne na całą wędrówkę trzeba mieć ze sobą. Łącznie dźwigaliśmy około 40kg. Miłosz radził sobie różnie. Na podejściach nie miał sobie równych. Znacznie nas wtedy wyprzedał i jakoś specjalnie go to nie męczyło. Za to przy zejściach było już gorzej. Trudno mu w takiej sytuacji odpowiednio przenieść ciężar ciała. Pamiętajcie, że to dziecko z porażeniem mózgowym i to co nam przychodzi automatycznie u niego często wymaga wysiłku. A kiedy do tego dochodzi strach przed upadkiem jego reakcją (najgorszą z możliwych) jest odchylenie się do tyłu. Kończy się to upadkiem na pupę. Szczególnie jeden upadek był dość dotkliwy. Płakał długo, a część pośladka od razu zrobiła się sina. Wtedy kolejny raz zawahaliśmy się nad dalszą wędrówką. Mniejszych upadków i potknięć nawet nie liczyłam. Było ich tak wiele. Upadki zdarzały się też nam. Na jednej ze skał tata potknął się i przewrócił na plecy. Wielki plecak zamortyzował uderzenie ale i tak długo nie mógł się pozbierać. Miłosz po każdym dniu zamiast być coraz słabszy radził sobie coraz lepiej. Kondycyjnie i jakościowo najlepiej poradził sobie w dwóch ostatnich dniach wędrówki. Kiedy zeszliśmy z grani do Donovaly, a zza zakrętu wyłonił się pierwszy dom, stanął jak wryty i powiedział „to jest dom!”, „tam ktoś mieszka!”. Trudno się dziwić. Nasze dziecko od sześciu dni nie widziało żadnych ludzkich siedlisk. Kontakt z naturą to coś czego brakuje nam wszystkim coraz bardziej. O takim wyjeździe będziemy opowiadać przez całe życie. Bo to była wyprawa życia! Zakończyliśmy nasze charytatywne przejście granią Tatr Niżnych ale do naszej wyprawy wciąż możesz dołączyć na zrzutka.pl/92r7x8
Telgart – Andrejcova – Ramza – Stefanika – Durkova Hiadelske Sedlo – Donovaly (10-15.08.2020)