Wielka Racza, Beskid Żywiecki
Nasze wyjazdy w góry są już nie tylko terapią dla Miłosza, ale również nagrodą za cały tydzień nauki i ćwiczeń. Właściwie to nie wiem skąd on bierze tyle siły na te wędrówki. Ja marzę o 24h drzemce już od poniedziałku (każdego!). A on, pomimo tego że wstaje o tej samej porze co my, pomimo tylu lekcji i nauki oraz ćwiczeń po szkole to najchętniej w każdy weekend jechałby w góry. Dlatego nie ważne czy świeci słońce czy pada deszcz lub śnieg, trzeba jechać. Bo tego chce i potrzebuje Miłosz! Tempo jego marszu znacznie się poprawiło. To już nie jest spacer z małym dzieckiem. Oczywiście wciąż zdarzają się upadki. To ze względu na problemy z utrzymaniem równowagi na trudnym i zmiennym podłożu jakie można spotkać na górskim szlaku. Ale właśnie po to tam jedziemy. To nasza „sala” do terapii SI! Nie inaczej było dzisiaj w drodze na Wielką Raczę. W czasie krótkiego marszu było i słońce i deszcz, i gęste chmury, a na koniec zrobiło się tak śnieżnie, że nie było prawie nic widać. Zeszliśmy naszym ulubionym wariantem: zboczem Wielkiej Raczy gdzie nie prowadzi szlak turystyczny. Poza dwoma czy trzema śladami sarenek nikt inny tędy nie przechodził od czasu nastania zimy. Zapadaliśmy się w śniegu po kolana i tak torowaliśmy drogę aż do samego parkingu. Początkowo Miłosz czuł się bardzo niepewnie i był wystraszony. Trudno się dziwić. To nic fajnego kiedy idziesz i nagle jedna noga zapada się głęboko w śniegu. Na szczęście dość szybko nauczył się jak wychodzić z takiej opresji i dalej radził już sobie doskonale. W górę ta trasa byłaby nie do pokonania.