usłyszałam, że źle wyglądam
Podchodzę do lustra i patrzę na swoje odbicie. Szara twarz, podkrążone oczy, jak nic zmęczenie wymalowane jest na mojej twarzy. Mogłabym napisać, że bez przeglądania się w lustrze wiem jak wyglądam. Odkąd Miłosz się urodził, żyję na wysokich obrotach, momentami w dużym stresie. To jak wyglądam można potraktować jako manifest kobiety walczącej o swoje własne dziecko. W pewnym momencie zabrakło czasu na zadbanie o siebie. Nie ubolewam nad tym, w człowieku liczy się wnętrze, a nie opakowanie. Ciekawe jest to jak mnie odbierają inni. Zastanawiam się czy mogę coś z tym zrobić? Makijaż poprawi wygląd mojej twarzy, ale to jak maska, która skrywa strach o dziecko. Stres odbija się na moim zdrowiu. Nie dotyczy to tylko mojej osoby, widać to również po moim mężu. Chudnie w oczach, jest zmęczony. Prawie dwa lata już za nami niezwykle emocjonującej walki o najwyższą dla nas wartość: samodzielność Miłosza. Nie wyobrażam sobie żeby nie było z nami syna, nie wiem jak to jest nie mieć problemów, rehabilitacji, ćwiczeń, przyjmuje to co mam jako normalność. Razem dajemy radę. Miłosz ma ogromny potencjał, szybko uczy się nowych rzeczy, jest wdzięcznym dzieckiem. Mimo mojego zmęczenia, dostrzegam uroki mojego macierzyństwa. A to co mam wypisane na twarzy, będzie jeszcze widoczne przez długi czas. To nieuniknione w naszej sytuacji. Aby poprawić odrobinę swój wygląd wybrałam się do fryzjera. Zaproszenie do salonu, ostre cięcie i zmiana koloru za namową fryzjerki poprawiło moje samopoczucie. Czuje się dobrze i wyjątkowo w nowej, piękniejszej odsłonie. Na jak długo?